Polecane posty

168. Czarnogórskie wspomnienia

Miałam ten post napisać wcześniej... takie były moje intencje i postanowienie. Ale nie mogłam, nie mogłam się zabrać za jego napisanie, dopóki nie wyjaśniła się sprawa z wielką wodą. Po prostu nie umiałam myśleć o niczym innym. 

Najpierw przed samym Wrocławiem, woda była blisko domu mojej córki. Śledzenie trasy fali powodziowej, jej wysokości i siły, spędzały mi sen z oczu. Trochę to trwało... fala była rozciągnięta i dzięki temu trochę niższa, niż w czasie powodzi tysiąclecia, ale też przechodziła dłużej i powodowała większe przemakanie wałów Odry. Przeżyłam wrocławską powódź w 1997 r., więc ewentualna powtórka tamtej sytuacji po prostu mnie przerażała.

Potem, dosłownie za niedługi czas, powódź dotarła do samego Wrocławia. Mam tam brata, w samym centrum miasta. Na obrzeżach Wrocławia, i to akurat na parterze, mieszka też moja wnuczka, tak że moja obawa wiele się nie zmieniła. 

A gdy już uspokoiła się sytuacja w mieście, woda poszła dalej, czyli w moją stronę. Mój dom wprawdzie nie był zagrożony powodzią, mieszkam w wystarczającej odległości od Odry, poza tym moja wieś usytuowana jest na lekkim wzniesieniu, ale wobec groźby powodzi stanęło moje gminne miasteczko, przez które Odra przepływa i które od 14 lat, odkąd tu mieszkam, stało mi się bliskie. Przed tym miastem, do Odry wpływają jej dopływy, dlatego wiadomo było, że stan wody będzie bardzo wysoki. Niewiele zabrakło do wysokości z 1997 r. ale jednak zabrakło i moje miasteczko obroniło się przed powodziowymi szkodami, między innymi także dzięki wyjątkowej postawie mieszkańców, co zostało nawet zauważone i podkreślane wielokrotnie przez media, które relacjonowały przebieg tego zdarzenia.

Toteż na chwilę obecną, w moim regionie i w miejscach, które są mi szczególnie bliskie, powódź już przeszła. Odetchnęłam i... mogę wrócić do normalności i do myślenia o czymkolwiek innym. I tym sposobem pisać już także mogę, moja głowa jest już wolniejsza od czarnych myśli.

A jeśli pisać, to przede wszystkim o ogrodzie i o dalszej mojej wakacyjnej wędrówce, tak jak obiecałam. Dlatego dość... zacznę od ogrodu, bo przecież nadeszła już jesień i ogród będzie się teraz zmieniał, trzeba to uwiecznić :)

Na początek kosmos, ale nie ten nad naszymi głowami :) Tylko taki ogrodowy, inaczej onętkiem zwany.


Wciąż także kwitnie ketmia syryjska, potocznie hibiskusem też nazywana. Kocha słońce, więc póki pogoda jest słoneczna, ona wciąż rozkwita nowymi kwiatami i ciągle jeszcze ma pełno pąków.


Jesienią pojawiają się także kolorowe koraliki winnika zmiennego. Fantastycznie wyglądają na tle jego biało-zielonych liści.



No i aktualne królowe moich rabat, czyli cynie. Jest ich całkiem sporo, a ich różnorodne barwy i kształty są fascynujące.




Tymczasem w domu zakwitła malutka sadzonka wilczomlecza. Zachwyciła mnie swoimi czerwonymi, delikatnymi kwiatkami.

I myślę, że na tym należałoby zakończyć ogrodowy wątek... to znaczy, na dzisiaj zakończyć. Czas powspominać, a na tapecie jest oczywiście kolejny kraj, w którym spędziłam tegoroczne wakacje, czyli Czarnogóra. Tam byliśmy cały tydzień.

I powiem Wam, że tak jak zachwyciłam się Chorwacją, gdy tylko do niej wjechaliśmy, tak pierwsze czarnogórskie widoki dosłownie zaparły mi dech. Może na sam początek, te poniższe zdjęcia, wyjaśnią i uzasadnią mój zachwyt. Pełna egzotyka i zupełnie inny świat. I to dosłownie.

Cudowna Czarnogóra przywitała nas deszczem i parującą ziemią. Walizki do apartamentu wnosiliśmy już w czasie solidnej ulewy, co było tam ponoć stosunkowo rzadkim zjawiskiem, ale dzięki temu trochę oczyściło się powietrze i rośliny z pewnością cieszyły się ogromnie.



Potem było już tylko coraz lepiej. Zobaczyłam to, co dla mnie zawsze było najpiękniejszym widokiem na świecie. Połączenie morza w pięknym lazurowym kolorze, ze strzelistymi, ciemnymi w odcieniu górami, to było coś niesamowitego. Czarnogóra swoją nazwę musi zawdzięczać tej wyjątkowej barwie gór. Są tak ciemne, skaliste i strzeliste, że to ich połączenie z egzotyczną zielenią i kolorem wody, wygląda fascynująco. 

Każdy następny dzień, w którym dane mi było odkrywać nowe miejsca, kolory i zapachy tego pięknego kraju, był swoistą niespodzianką. Wynajęty przy nas apartament w miejscowości Dobra Voda, położony kaskadowo, jak większość domów w tamtych krajach, usytuowany był prawie na samej górze w stosunku do poziomu morza. Tak więc zejście na sam brzeg, dla mnie było nie lada wyzwaniem, ponieważ należało pokonać 256 schodków (policzone) :) Uff... z góry jeszcze jakoś się szło, ale z powrotem... no cóż, musiałam po drodze odpoczywać, ale nie będę pisać ile razy haha... :)

Tak wyglądało zejście na plażę.

Na szczęście dla mnie, w połowie tych schodów znajdował się basen, z którego również swobodnie można było korzystać, tak więc właściwie już chyba od drugiego czy trzeciego dnia naszego pobytu, pluskałam się w tym basenie. Woda w nim była ciepła i tak słona, jak w morzu, więc dla mnie różnica polegała jedynie na tym, że mniej byłam zmachana przy dojściu i przy powrocie :)

Jeszcze teraz, jak sobie przypomnę te wspaniałe chwile moczenia się w wodzie, pływania i słonecznego ciepełka, przechodzi mnie niemal dreszcz rozkoszy :)


Do obiadu spędzaliśmy czas w wodzie :) Dosłownie w wodzie, bo jak nie w morzu, to w basenie. Zresztą ciężko byłoby leżeć na słońcu, bez możliwości ochłodzenia się w jakimś akwenie. Temperatury były wysokie, dla mnie nawet bardzo wysokie, ale dawałam spokojnie radę. Zresztą byłam tak oczarowana otoczeniem, że niewielką uwagę zwracałam na tak mało istotny szczegół, jak temperatura. Po obiedzie zwiedzaliśmy... jak nie sąsiednie miasteczka, to jeździliśmy na pobliskie punkty widokowe znajdujące się wysoko w górach. Ale o tym za chwilę...

W połowie dnia konsumowaliśmy w miejscowych restauracjach. Było ekstra, o czym świadczą zadowolone miny trzech pokoleń na poniższej fotce :)

Mnie oczywiście, jak na Panią Ogrodową przystało, zachwycały głównie rośliny. Wszystkie te, które u nas można trzymać jedynie w donicach, tylko na tarasach czy balkonach i tak ciężko jest je utrzymać przez zimę, bo trzeba je zimową porą zabierać do pomieszczeń i stworzyć im odpowiednie warunki, żeby przetrwały, tam rosną sobie normalnie w przydomowych ogrodach. I to nie, jako małe, rachityczne roślinki. To spore krzewy, a czasem nawet ogromne drzewa... 

Bugenwille, obficie obsypane czerwonym kwieciem, cudownie wyglądały na tle czystego, niebieskiego nieba... Nie mogłam się na nie napatrzeć :)


Zachwycały mnie także drzewa figowca. Może nie same drzewa, ale liście... ich kształt, jak dla mnie, jest niesamowity. Zatrzymywałam się przy każdym takim drzewie, a rośnie ich tam całe mnóstwo. 

I oczywiście drzewa oliwne obsypane oliwkami... cudne i tak tam pospolite, jak u nas krzewy tarniny. Rosną w ogrodzie u każdego i wszędzie tam, gdzie tylko jest kawałek wolnego miejsca. Powszechne są także żywopłoty z rozmarynu... pachną obłędnie :)

Czarnogóra jest piękna!!! To małe państwo o powierzchni mniej więcej jednego naszego województwa, ale ma wszystko czego potrzeba... morze, góry, a nawet największy bałkański akwen wodny, Jezioro Szkoderskie. Jeśli ktoś jest łasy na cudowne widoki, to zakocha się w tym kraju. Czarnogóra nie należy do Unii Europejskiej, w przeciwieństwie do Chorwacji, ale obowiązującą w niej walutą jest euro, co - nie ukrywam - jest bardzo wygodne. Wjechać tam można okazując jedynie dowód osobisty, ale jeśli chodzi o telefony, to ponieważ nie jest to kraj unijny, nie obowiązuje w nim unijny roaming. Ceny w Czarnogórze są przystępne, zarówno te za wynajem kwater, jak i pozostałe, sklepowe i usługowe. 

Tak, jak wcześniej pisałam, dużo zwiedzaliśmy. W mojej pamięci zapisało się szczególnie sąsiednie miasteczko Ulcinj. Pięknie położone, z fantastyczną, najdłuższą nad Adriatykiem plażą, o długości około 13 kilometrów. 

I te kaskadowo usytuowane domy, coś przepięknego :)


Ale największą atrakcją były wycieczki na górskie punkty widokowe, to przeżycie największe z największych. I wydawałoby się, że skoro Czarnogóra jest takim małym krajem, to wszędzie jest blisko. Nic bardziej  mylnego. Kręte, górskie drogi, potrafią prowadzić do celu nawet kilka godzin, wzbijając się coraz wyżej i wyżej, aż do docelowego miejsca, a potem tyle samo, żeby zjechać z powrotem na wyjściowy poziom. 

Na tym krótkim filmiku widać fragment takiej drogi, jazda jest bezpieczna, ale odrobina adrenaliny jednak jest. Pobocza nie są w żaden sposób zabezpieczone, a spotkanie jakiegoś pojazdu jadącego z naprzeciwka, na przykład autobusu, dostarcza niesamowitych emocji :)

W czarnogórskich górach pełno jest po drodze takich punktów widokowych i to na różnych wysokościach. Jadąc coraz wyżej, trafia się na urządzone na poboczach specjalnie zjazdy, na których można spokojnie zaparkować, popodziwiać widoki i porobić fajne fotki. Na przykład takie :)


Ale prawdziwym gwoździem programu i celem takich górskich poszukiwań zachwycających widoków, jest najpiękniejszy punkt widokowy w całej Czarnogórze, a może i na całych Bałkanach. Kto tam był, ten wie i jestem pewna, że potwierdzi. 

Horizont Restaurant & Bar położony jest tak, że widoki z tarasów i platform usytuowanych w tamtym miejscu, trudno jest nawet sobie wyobrazić. To trzeba zobaczyć na własne oczy... pojechać tam i zobaczyć to osobiście, bo widoki są jak na innej planecie, a do tego z takiej wysokości, że ma się wrażenie, jakby się to wszystko oglądało z okna samolotu. To właśnie tam mężczyźni często proszą o rękę swoje wybranki, bo to miejsce ma w sobie tyle czaru, magii i ekscytacji, że raczej trudno jest znaleźć inną, tak romantyczną miejscówkę :)

Byliśmy tam sporo czasu... i to tylko z tego powodu, że naprawdę ciężko jest się rozstać z tym miejscem i ciężko jest napatrzeć się na to wszystko, co dookoła się dzieje. Widoki, najpierw za dnia, są zjawiskowe. 


Trzy pokolenia :)

Stamtąd jest najlepszy widok na Zatokę Kotorską i miasto Kotor.



Z góry doskonale widać pasmo górskie Lovcen z południową częścią Gór Dynarskich. Obserwowaliśmy też starty i lądowania samolotów na lotnisku w Tivacie. Z tej wysokości, to rewelacyjny widok.

A potem czekaliśmy już tylko na zachód słońca, żeby pooglądać takie właśnie widoki...



Aż do momentu, kiedy słońce schowało się całkowicie...


Potem jeszcze tylko powrót przez piękną Budvę, w której zachwycił mnie budynek hotelu Tre Canne :)


A wieczorami wycieczki na sąsiednie plaże, każda jest przecież inna :)
Akurat na tej z poniższych zdjęć trafiliśmy na muzykę na żywo... i to jeszcze taką moją ulubioną. Ciężko było stamtąd wyjść :) Fragment z tego nagrania znajduje się w zakończeniu filmiku, który umieściłam na końcu wpisu.

Tymczasem kilka ujęć z tej właśnie plaży...


Tu z wnusiolem 😏 


A tu muzyka porywała mnie do tańca :)


Na koniec obiecany wcześniej filmik :) Jest w nim skompilowanych trochę różności. 
Zarówno wjazd do Czarnogóry, jak i piękne widoki na Zatokę Kotorską wraz z zachodem słońca. A na koniec wisienka na torcie, czyli fragment plażowego koncertu, który wprawił mnie w taki doskonały nastrój. 


Kochani, na dzisiaj to tyle. W następnym wpisie będzie Albania... i jeszcze większe moje wrażenia i zachwyty :) Bo właśnie w takiej kolejności ustawiam tę swoją  fascynację i oczarowanie Bałkanami... Chorwacja, Czarnogóra i jako najbardziej zachwycająca - Albania :)

Dlatego zapraszam Was już dziś na ciąg dalszy Iwonkowych uniesień. 
Tymczasem pa pa pa... 💖


Komentarze

Prześlij komentarz

Napisz do mnie

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Copyright © Pani Ogrodowa