Polecane posty

175. Biała biżuteria i listopadowe uśmiechy

W poprzednim poście pisałam o Panu Przymrozku, który miał czelność przyjść już do mnie któregoś wczesnego ranka i narobić szkód wśród moich roślinek. Wiele mi wprawdzie nie zniszczył, ale trochę przetrzebił moje zieloności. Ale zanim poskarżę się, co spustoszył, to pokażę Wam co też po sobie pozostawił. Mianowicie oszronił, polukrował, czy jak tam jeszcze inaczej zwał, w każdym razie udekorował sporo roślinek białą biżuterią, która szybko stopniała, jak tylko pokazało się słońce :) 

Ale fakt, dopóki ta biała biżuteria nie stopniała, wyglądało to spektakularnie...









I to by było na tyle z tych dobrych wiadomości, bo zła informacja jest taka, że Pan Przymrozek zniszczył mi niestety moją roślinkę, która nieopacznie została na zewnątrz w ogrodzie, a Pani Ogrodowa przez swoje gapiostwo nie zabrała jej do domu. Może nie tak do końca, przez gapiostwo, tylko przez niewiedzę, bo nie śledziłam prognozy pogody i zupełnie się nie spodziewałam porannego przymrozku. 
A w ogrodzie stał sobie w donicy kwiat tuberozy, na którego rozwinięcie bardzo czekałam, tym bardziej, że już już, za chwileczkę miało to nastąpić. 
Późno się zabrał za to kwitnienie, ale w końcu się zabrał i zanim przymrozek zdusił go w swoim uścisku, wyglądał tak...


No niestety... akurat musiał się rozwinąć tamtego dnia przed tą feralną nocą, co przegapiłam, bo rankiem zobaczyłam już zupełnie inny widok. Kwiat wprawdzie się rozwinął, ale niestety od razu umarł, a właściwie zamarzł :) 
Taki widok zastałam następnego ranka...


Trochę szkoda, bo kwiat tuberozy ponoć pięknie pachnie. Nie zdążyłam już tego poczuć. No cóż... zabrałam do domu donicę z cebulą i będę ponownie próbować w przyszłym roku, może się doczekam.
To by było na tyle mojego skarżenia się na niezapowiedziane głośno i wyraźnie zjawiska atmosferyczne :) Teraz trochę przyjemniejszych informacji... 

Od czasu do czasu lubię sobie sprawiać drobne prezenty, zresztą kto nie lubi :) Moje niespodzianki są najczęściej w zielonym kolorze, bo to przecież... 
no??? kto zgadnie??? :) Oczywiście - rośliny :)
To jest moje ostatnie chciejstwo...



Aeschynanthus twister... rzadko można spotkać tę roślinkę, a jeśli już to nie jest tania. Tę swoją, wcale w nienajgorszym stanie, wypatrzyłam w Castoramie. 
Stała mocno ściśnięta na półce śmierci z przylepioną ceną 5 zł. 
Kto by nie wziął, prawda? :) Mam tylko nadzieję, że będzie jej u mnie dobrze i pokocha mnie miłością bezwarunkową :)

A z innych drobnych przyjemności, to chciałam Wam jeszcze pokazać mój ostatni "żywy" kwiat hortensji, który onegdaj zostawiłam na hortensjowym krzaczku, bo wyglądał jeszcze całkiem dobrze, a który dopiero teraz niedawno jednak ścięłam i wstawiłam sobie w wazonik, bo przecież i tak by usechł. 
Ale nie wiem, jak on to zrobił... chyba zawarł pakt z diabłem, bo nie zestrzał się wcale :) Czyżby eliksir młodości??? :)



Za to na kuchennym blacie wciąż cieszy moje oczy bordowy szczawik, zabrany dopiero niedawno z tarasu. 
Będzie tak stał, dopóki nie zgubi wszystkich listków, a potem jego podziemne "szyszki" zasną, żeby wiosną obudzić się w kolejnym nowym życiu :)


Pobiegałam też trochę po ogrodzie z aparatem i zrobiłam trochę świeżych fotek, bo ostatnio pokazywałam Wam już mocno nieaktualne ujęcia.
I powiem Wam, że listopad w ogrodzie jest jeszcze całkiem, całkiem...

Rododendrony mają sporo nowych pąków, są już przygotowane do wiosennego kwitnienia. Wygląda to bardzo obiecująco :)


Wiosenne pąki ma już także magnolia :) To bardzo budujący widok...


A co jeszcze wygląda całkiem dobrze? 
Wilczomlecze nie zmieniły się nic w ostatnim czasie.



I oczywiście żurawki. Te są niezmordowane przez całą zimę :)



No i trawy... to przecież teraz ich najlepszy czas. Akurat ta, której odmiany nie znam, to najstarsza trawiasta kępa w moim ogrodzie. Wygląda wciąż imponująco :)



Szarłat zwisły też jeszcze żyje... choć trochę stracił już na swoim intensywnym, bordowym kolorze...


Za to modrzew japoński pożółkł i za chwilę będzie gubił swoje ozdobne igiełki...


Ale są też rośliny, które wciąż jeszcze kwitną :) 
Pamiętacie? Mamy przecież listopad :)

Byle jak, ale jeszcze kwitnie zawilec.


A krokosmia ma jeszcze pąki :)


No i listopadowe piękności, czyli chryzantemy :) Nie boją się mrozu...



A tak z innej beczki, to listopad jest w mojej rodzinie miesiącem urodzin. 
Nie będę tu teraz wymieniać wszystkich moich bliskich, którzy takie święto obchodzą, ale fakt pozostaje faktem, że przemieszczam się z jednej imprezy na drugą i... bardzo mi się to podoba. Tak bardzo, że na tych imprezach uśmiech nie schodzi mi z twarzy :)



I tak bardzo zafiksowałam się na tych urodzinowych imprezach, że zupełnie zapomniałam o tym, iż mój zacny blog 2 listopada też obchodził swoje urodziny. Wprawdzie dopiero trzecie, ale zawsze to coś.
Moje osobiste urodziny też zresztą były dopiero co (zresztą nie ma co się chwalić, ilu lat już się dorobiłam 😆), więc u mnie jest zupełnie wyjątkowo, gdyż ten szary, bury i nielubiany przez prawie wszystkich miesiąc, jest miesiącem imprez, uśmiechów i radości :)
I tym uśmiechem oraz pozytywnym akcentem żegnam się z Wami do następnego napisania 💛



Komentarze

Napisz do mnie

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Copyright © Pani Ogrodowa