176. Dmuchanie świeczki i czosnkowa wpadka
Dzisiaj na początek zupełnie nieoczywiste zdjęcie. Nie roślinka, nie kwiat, tylko... wiewiórka.
Fotkę zrobił mój mąż i to... na cmentarzu :)
23 listopada przypadała rocznica śmierci mojej mamy, więc byliśmy na cmentarzu i właśnie tam, na jednym z pomników, siedziało sobie to piękne, rude stworzonko. Zdjęcie było zrobione z daleka, wykadrowałam je trochę, żeby nie było widać napisów na cudzym pomniku. Przy próbie zbliżenia się do tego puchatego cuda, potwierdziło się tylko, że to rude zwierzątko jest bardzo płochliwe, bo uciekło na pobliskie drzewo.
Tak że fotka jest tylko jedna :)
W dzisiejszym wpisie będzie mało ogrodu, za to dużo prywaty i moich osobistych, zarówno informacji, jak i fotek. Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że mamy jesień, za niedługo nadejdzie zima i tych ogrodowych fotek będzie tutaj coraz mniej. Ogród w tej chwili nie wygląda już zbyt interesująco i atrakcyjnie, więc z pewnością wrócimy do niego wiosną, choć nie wykluczam, że i zimą jakieś ogrodowe fotki się tutaj znajdą :)
Tymczasem na dzisiaj przygotowałam jeszcze kilka świeżynek, ponieważ śniegu u mnie wciąż jeszcze nie było, a w ostatnich dniach było nawet w miarę ciepło, więc da się jeszcze wyjść do ogrodu i co nieco pooglądać. Toteż popstrykałam trochę i od razu wstawiam... fotki gorące, jak świeże bułeczki w piekarni za rogiem :)
No i te róże, które mają się bardzo dobrze :)
I moje ulubione kolorystyczne trio... dwie trzmieliny i berberys :)
A szarłat zwisły stracił już całkiem swój bordowy kolor i aktualnie wygląda tak...
I tak naprawdę z ogrodowych tematów na dzisiaj to byłoby już wszystko. Ale przy kwiatowych tematach jeszcze pozostaniemy, bo mam trochę domowych nowości do pokazania. Może nie wszystkie to są nowości, ale kilka fotek chcę Wam pokazać.
Po pierwsze, mój przecudowny, jedyny i zupełnie wyjątkowy grudnik, zwany też dziękczynnikiem, kaktusem bożonarodzeniowym, a przez niektórych nawet listopadnikiem, bo z reguły - wbrew nazwie - kwitnie właśnie w listopadzie. Ten żółty królewicz tegoroczne lato spędził na tarasie i z pewnością dlatego oszalał i zakwitł teraz tak, jakby krzyczał: - patrzcie, jaki jestem piękny!!! - To fakt, jeszcze nigdy, żadnego roku, nie kwitł tak obficie. Nie mogłam się na niego napatrzeć, taki był piękny. Piszę, że był, bo aktualnie pomału już przekwita, ale tak wyglądał w połowie listopada...
Prawda, że piękny? :)
Oprócz tego żółtka, mam jeszcze w domu dwa inne grudniki, ale nie kwitły aż tak spektakularnie. Za to kolory ich kwiatów też bardzo mi się podobają :)
Z innych kwiatowych nowinek, to uprzejmie melduję, że sprawiłam sobie cud-miód-malinę, czyli skrzydłokwiat variegata. Generalnie zwyczajny skrzydłokwiat, to dosyć popularna domowa roślinka. Jeśli zapewnić jej odpowiednie warunki kwitnie białymi kwiatami podobnymi do białych żagielków, wyglądających trochę jak skrzydła :)
Ale nie skrzydłokwiat variegata... jego liście nie są zwyczajne. Te piękne, łaciate liściory, same w sobie są już tak dekoracyjne, że ten skrzydłokwiat, jak dla mnie, wcale nie musi kwitnąć. Moim oczom wystarczą te jego ciapate listki :) Dlatego musiałam go mieć :)
Skrzydłokwiat na razie zajął w domu honorowe miejsce, ale moje oczy zatrzymały się na jeszcze jednym kwiatowym szaleństwie, które zadziało się w międzyczasie na moim suficie. Wyobraźcie sobie tylko, że moja rhaphidophora tetrasperma, inaczej zwana monsterą minimą, zupełnie oszalała i wystrzeliła w górę bez opamiętania. Sama, bez żadnych podpórek trzyma się ściany, a teraz jeszcze dodatkowo złapała się sufitu, bo właśnie tam sobie zawędrowała :) Wiem, że mogę ją uciąć, ukorzenić i dosadzić do wspólnej donicy, ale byłam ciekawa, co zrobi, jak już dojdzie do samej góry. No i co??? Poszła po suficie, skubana :)
Z poprzedniego postu już wiecie, że nie tak dawno miałam urodziny. Imprezkę urodzinową robiłam dopiero w minioną sobotę, bo moja rodzinka miała wcześniej jakąś tam kolizję z terminem, dlatego spotkaliśmy się dopiero teraz.
Chciałam Wam pokazać, jaki piękny prezent dostałam od swoich dzieci. Kto uważnie czyta moje posty, ten pewnie pamięta moje zdjęcie z wakacji, które onegdaj wstawiałam w którymś z wakacyjnych wpisów. I właśnie tę fotkę z naszych wspólnych wakacji na Bałkanach, dostałam w prezencie. Zdjęcie zostało powiększone i pięknie oprawione... będzie super pamiątka i bezsprzecznie wspominanie za każdym razem, kiedy tylko na nie spojrzę :)
Do zdjęcia dołączony był bukiet z przepięknych róż. Szczerze muszę przyznać, że dawno nie widziałam tych kwiatów o tak wspaniałej dwukolorowej urodzie.
A skoro jesteśmy już przy urodzinowej imprezce, to chcę tu zostawić kilka moich zdjęć z tego dnia. Dowiedziałam się już, że wyglądam na nich na szczęśliwą i zadowoloną i... nie będę zaprzeczać. Czuję się szczęśliwą osobą i nie ma sensu temu zaprzeczać, ani zakrzywiać rzeczywistości. Pewnie dlatego, że tak się czuję, na mojej twarzy widoczne są ślady radości :)
Od razu zaznaczam, choć większość z Was pewnie wie, że tort był autorstwa mojego osobistego męża. Smakował wszystkim wybornie, oczywiście tort, nie mój mąż :)
A cyferka 6 na torcie? No cóż, używam jej już od kilku lat stawiając rokrocznie tę samą świeczkę, bo drugiej cyferki nie mam w domu i chyba nie jest mi potrzebna :) A zresztą chodzi o sam fakt dmuchania, żeby spełniło się życzenie :)
Właśnie znalazłam stare zdjęcia z tą samą świeczką :)
2019 rok
I z ubiegłego, czyli 2023 roku...
No dobrze, wróćmy do rzeczywistości...
Świeczka została zdmuchnięta, życzenie pomyślane, więc wszystko jest ok :)
Do następnego...
Nieczęsto spotyka się dzisiaj szczęśliwe osoby!...Gratuluję i życzę Ci Wszystkiego Dobrego,pociechy z Męża i całej rodzinki,ciekawych okazów w ogrodzie i blasku w oczach--zawsze.Ewa
OdpowiedzUsuń