Polecane posty

197. No i wszystko się posypało :(

Chyba po raz pierwszy, odkąd prowadzę tę blogową bazgraninę, zastała mnie taka sytuacja. Czułam już potrzebę napisania czegoś nowego, bo odstęp pomiędzy postami zrobił się dosyć spory, ale nie miałam żadnego nowego zdjęcia. Do tej pory było raczej tak, że to zdjęcia czekały na moją pisaninę, tym razem jednak fotki żadnej nie miałam... no, może ze trzy, z jakichś różnych sytuacji, które zdarzyły się w międzyczasie. No, ale trudno... wyszłam do ogrodu z zamiarem zrobienia dosłownie kilku zdjęć. Oczywiście, kilku nie udało mi się zrobić. W finale pstrykałam i pstrykałam i wyszło... ponad pięćdziesiąt :) Tak że będzie ich dużo, bo pomimo ostrej selekcji i tak zostało chyba około czterdziestu. Nie umiałam zrezygnować z pozostałych :)

Na początek, już tradycyjnie, coś ładnego :) 

Rudbekia, którą kupiłam w pobliskiej szkółce, zauroczyła mnie do tego stopnia, że musiałam ją mieć, choć naprawdę nie była mi potrzebna. Ale nie mogłam oderwać oczu od tych jej cudownych kwiatów :)

A co jeszcze może być ładnego w ogrodzie Pani Ogrodowej latem?  

Oczywiście jeżóweczki, jak ta lala... Bo czyż te wielowarstwowe płatki nie są zachwycające? 


Miniony czas zaczął się super. Najpierw odbył się zaplanowany wyjazd do Wrocławia i spotkanie z moimi psiapsiółami z naszej majowej, greckiej wyprawy. Były pogaduchy, dobre jedzonko, a potem wspólne tańce na wrocławskim rynku. Takie potańcówki organizowane są w moim rodzinnym mieście już od kilku lat, tym razem jednak postanowiłam wziąć udział w jednej z nich. Bawiłyśmy się do późnego wieczora, mimo niezbyt przychylnej pogody, a żeby po nocy nie wracać samej do domu, zostałam na noc u jednej z koleżanek :)



No i to były ostatnie podrygi mojej dobrej passy. I chciałam napisać coś nowego... coś ciekawego. Ale niestety, nie dzieje się u mnie dobrze w tej chwili, dzieje się za to coś, czym nie mogę się podzielić w Internecie. Dopadło mnie ogromne zmartwienie, nagle i niespodziewanie spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba, ale nie jest to sprawa, o której mogę tutaj napisać. I żeby nie było żadnego niedomówienia, nie dotyczy to stanu zdrowia ani mojego, ani nikogo z moich bliskich. Powiem Wam tylko, że na samym początku załamałam się totalnie, moje zdumienie sięgnęło zenitu, przepłakałam cały wieczór, a poczucie krzywdy i niesprawiedliwości nie pozwalało mi o tym spokojnie myśleć. W takim marazmie tkwiłam przez kilka dni... nie umiałam myśleć o niczym innym. Wstawałam rano i pierwszą moją myślą była ta sprawa, nawet uśmiechać się nie potrafiłam. Zmuszałam się do uśmiechu, bo mąż patrzył na mnie ze smutkiem, nie chciałam dołować swoim smętnym widokiem także jego.

Jeszcze trochę jeżówek, przecież wciąż królują na moich rabatach...





Wciąż nie mogę się na nie napatrzeć. To naprawdę wyjątkowe rośliny. Ta mnogość odmian i kolorów powoduje dosłownie zawrót głowy, a mój zachwyt nimi jest nieustający. I choć te odmiany, które pokazuję, mam już kilka lat, co roku czekam na nie z taką samą niecierpliwością, a potem stoję i... patrzę, patrzę :)





Nie lubię siebie takiej... bez humoru, bez uśmiechu i z pozytywnym myśleniem w stanie szczątkowym. Właściwie to ta apatia i rezygnacja trwają do dziś, bo mój kłopot dopiero się rozpędza i nabiera mocy. Mam obawy, że jego pozytywne rozwiązanie jest nikłe i maleje z każdą upływającą chwilą. Ale staram się sobie tłumaczyć, że to nie koniec świata, że ludzie mają gorsze kłopoty...borykają się ze zdrowiem, ze stratą najbliższych, pozostają w jednej chwili bez swojego domowego ogniska, więc moje zmartwienie jest do przełknięcia, ale... wiecie, jak to jest. Takie tłumaczenie pomaga mi na chwilę, a po jakimś czasie smutek dopada mnie znowu. Może nawet nie smutek, tylko raczej jestem zła, nawet wściekła, rozczarowana i mam ogromne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. I to bardzo boli! Wiem, że ciężko jest to zrozumieć nie znając szczegółów sprawy, ale naprawdę - uwierzcie - nie mogę, a może raczej nie chcę...

Doooobra, nie użalam się już nad sobą.

W minioną sobotę mieliśmy coroczną imprezkę ze wszystkimi naszymi cudownymi sąsiadami. Spotykamy się tak gremialnie na podwórkowym pikniku i tym razem również było wesoło, przyjaźnie i głośno :) Pogoda dopisała wprost cudownie, bo pierwszy uzgodniony przez wszystkich termin, musieliśmy przełożyć na sierpień z powodu lipcowego zimna i okrutnego deszczu. Tym razem jednak się udało i z udziałem domowników siedmiu najbliższych posesji imprezowaliśmy na bogato :) Zdjęć z tego bankietu nie będzie, z oczywistych względów. Natomiast mój wszechstronnie uzdolniony mąż zrobił taką fajną fotkę pełni księżyca, który akurat nocą 9 sierpnia wchodził w tzw. fazę Księżyca Jesiotra...

Co do ogrodowych spraw, to właśnie zaczyna się czas królowania hortensji. Te przecudowne rośliny porozwijały właśnie swoje niesamowite kwiatostany i budzą zachwyt, nie tylko mój. Przyznam szczerze, że ktokolwiek zajedzie na moje podwórko, pierwsze co robi po opuszczeniu auta, to zachwyca się głośno moimi hortensjami Polar Bear, które rosną przed frontem domu. A przecież to nie jest jeszcze kres ich możliwości. Najpiękniejsze będą we wrześniu, a nawet, jeśli pogoda pozwoli, to w październiku :) 

Tak wyglądają teraz...




I jeszcze klika ujęć z bliższej odległości. Niektóre zaczynają się już różowić :)




W samym ogrodzie, czyli od strony tarasu, rośnie sobie na pniu hortensja Vanille Fraise. Tej damie przyglądam się codziennie rano przez tarasową szybę... super wygląda na tle innych ogrodowych, zielonych roślin.


A z boku domu, całkiem od wschodniej strony, swoją miejscówkę mają moje największe hortensje Anabelle. Wciąż wyglądają doskonale, choć ich kwiaty zaczynają już zmieniać swoją barwę na lekko seledynową... Na poniższych zdjęciach w towarzystwie fioletowej perowskii.


Z tej samej strony domu kwitnie moja najbardziej żelazna i wytrwała hortensja ogrodowa.

Z pewnością jeszcze wielokrotnie będę pisać o moich hortensjach... przecież najlepsze chwile są jeszcze przed większością z nich :)

Oczywiście nie tylko hortensjami pysznią się w tej chwili moje rabaty. Obficie kwitną ketmie syryjskie... biała pełna i niebieska. Ta niebieska na zdjęciu wychodzi bardziej fioletowa, ale na żywo, to jednak w jej kwiatach jest sporo niebieskości.




Jeśli chodzi o innych moich ogrodowych ulubieńców, to właśnie pojawiło się kwitnienie kosmosów, czyli onętków. Te delikatne, cudowne kwiaty, kwitnące w przeróżnych kolorach i kołyszące się przy najmniejszym podmuchu wiatru na swoich długich łodygach, są moją całkiem świeżą miłością i z pewnością nią pozostaną. Dodatkową ich ozdobą są koperkowe listki, a dopełnieniem ich zalet jest długie kwitnienie, bo kwitną aż do jesieni, choć pojedyncze kwiaty na jednej roślince nie są zbyt trwałe. Niemniej warto je mieć w swoim ogrodowym królestwie, bo dzięki bardzo łatwemu rozsiewaniu, raz zasadzone lub posiane pozostaną w nim na zawsze.


Bardzo podobnie ma się sprawa z werbeną patagońską. Jeśli chociaż raz pozwolimy jej rozgościć się na naszych rabatach, z pewnością pokaże się na nich także w kolejnych sezonach. Bardzo lubię u siebie takich stałych gości :) W tym roku moja werbena usadowiła się w sąsiedztwie trawy Pony Tails.


Cudownie również kwitnie mój wiciokrzew Tellmana. Ma teraz swoje pięć minut :)


Kwitnie też biała gaura, pomarańczowy kłosowiec Mandarin, a także słoneczniczek szorstki variegata o pstrych listkach.



Swoim wyjątkowym kolorem czaruje też niezmiennie krokosmia... kwitnie już bardzo długo :)

Jagodowymi owockami chwali się również mahonia. Są one jadalne i doskonale nadają się na wszelkiego rodzaju przetwory.

A na koniec zostawiłam kwiaty floksa. To jedyny floks w moim ogrodzie i naprawdę nie wiem skąd się w nim wziął, bo ja niespecjalnie przepadam za tymi kwiatami. I tylko nadmienię przy okazji, że jeżeli ktoś Wam mówi, że wszystkie kwiaty w swoim ogrodzie kocha jednakowo, to nie wierzcie... :) Zawsze ma się jakieś swoje kwiatowe preferencje i miłości... jedne większe, a drugie mniejsze. W moim kwiatowym katalogu ulubieńców, floks jest prawie na samym końcu listy i nie pytajcie dlaczego. Po prostu tego nie wiem :)

I jeszcze na koniec moich wędrówek po rabatach, kilka ogrodowych widoków :)


A ten poniższy widoczek lubię bardzo. Kontrastowe zestawienie prawie czarnej pęcherznicy kalinolistnej Diabolo z białymi kwiatami hortensji Anabelle, wygląda bardzo ciekawie.

Teraz nadchodzi dla mnie miły czas, ponieważ wielkimi krokami zbliża się ślub i wesele mojej wnuczki. Miałam wielką radość być na przymiarce sukni ślubnej i naprawdę byłam wzruszona... to przepiękny moment móc zobaczyć moją małą dziewczynkę w ślubnej bieli :) Dlatego nie mogę się już doczekać tego cudownego dnia, kiedy zobaczę ją w pełnej krasie u boku narzeczonego. 

A już całkiem na koniec, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, zdradzę Wam miejsce mojej kolejnej wrześniowej wyprawy :) Po uzgodnieniach z moją wyjazdową ekipą, tym razem postanowiłyśmy postawić na plażowanie i wygrzanie się solidnie przed nadchodzącą jesienią i zimą. Dlatego wybór padł na gorącą Tunezję i jej piaszczyste plaże. Tak że w drugiej połowie września znowu będę się smażyć w promieniach afrykańskiego słońca :)

Na dziś to tyle. Nie będę ukrywać, że moje zmartwienie, o którym wyżej pisałam, odbiera mi chęć do jakiegokolwiek zaangażowania i byle jakiej nawet kreatywności. Wiem, że to minie, nawet jeśli mój problem nie skończy się dla mnie pozytywnie. Czas z pewnością wyciszy we mnie złość, żal i poczucie krzywdy. I powrócę do swojego "normalnego" stanu. Tymczasem jest, jak jest...

Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam i życzę Wam tylko pięknych chwil oraz samych radosnych i pogodnych dni.

🌞



Komentarze

  1. Ile gatunków u Ciebie Iwonko... Moje jeżówki są niskie, a kosmosów w tym roku zdecydowanie mniej. Ja floksy bardzo lubię, mam do nich sentyment, bo rosły w ogrodzie mojej babci. Życzę, by wszystkie sprawy się wyprostowały, a to, co trudne ułożyło się po Twojej myśli. Ściskam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z floksami mam podobnie jak Ty - są na końcu listy ulubieńców (bo ulubieńcami są generalnie wszystkie kwiaty, no ale floksy są na samym koniuszku). Jeżówki natomiast - niezmiennie zachwycające! Dziękuję za przypomnienie o pęcherznicy - potrzebuję rośliny w jakimś wyrazistym kolorze kontrastującym z zielenią pozostałych. Pęcherznica będzie w sam raz!
    Iwonko, z niepokojem czytam o Twoim zmartwieniu. Życzę Ci, żeby sprawa znalazła szybko pozytywne dla Ciebie rozwiązanie i żebyś szybko zapomniała o problemie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Napisz do mnie

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Copyright © Pani Ogrodowa