184. Czas ciemnych myśli
Samo słowo "luty" ma dla mnie smutny wydźwięk. Wciąż kojarzy się z zimą i to nawet jeszcze taką solidną. Przysłowie zapamiętane ze szkoły podstawowej i z moich dziecięcych lat, to "idzie luty, podkuj buty", co tłumaczę sobie, jako potrzebę wciąż zimowego zadbania o ciepłe odzienie i obuwie, bo ostra zima jest jeszcze przed nami.
Ale to nie to... nawet nie to przytłacza moje myśli. Do zimy czas było przecież przywyknąć, tak naprawdę ten trudny czas doskwiera nam już od listopada, a ja przecież jakoś daję sobie radę z krótszym dniem i ciemnościami za oknem. "Jakoś" to dobre określenie... bo przecież jakoś dawać radę sobie trzeba.
Tym bardziej, że patrząc na to z drugiej strony, luty to ostatni w pełni zimowy miesiąc, przynajmniej jeśli chodzi o kalendarzowe pory roku. W marcu nadchodzi już Pani Wiosna i ta świadomość jest budująca i pocieszająca, nawet jeśli będą temu towarzyszyły opady śniegu. Ale to czysto teoretyczne rozważania, może nie będzie tak źle?
Ogrodowy jeżyk też jest chyba podobnego zdania, choć jego mina wiele nie mówi...
Patrząc na to z drugiej strony, wiosna pchała się już drzwiami i oknami, wbrew temu co było widać w kalendarzu, czyli w momencie kiedy zrywałam z kalendarza wciąż jeszcze styczniowe kartki. Bo nie wiem, jak Wy, ale ja wciąż hołduję zasadzie obowiązkowego posiadania takiego kalendarza, z którego codziennie zrywam jedną kartkę i zaglądam co też będzie się działo następnego, kalendarzowego dnia.
Styczeń w tym roku okazał się wyjątkowo przychylny dla pierwszych wiosennych cebulaków. Wszystkie te zieleninki zaczęły się wynurzać z ziemi i zaglądać, co też tam słychać na zewnątrz. Wbrew roślinkowemu rozsądkowi, bo jeszcze nigdy w swojej kilkunastoletniej karierze ogrodowej, nie widziałam w styczniu wychylających się śmiało z ziemi krokusów, hiacyntów, narcyzów, a nawet liści zimowitów.
Można oszaleć patrząc na to wszystko...
Róże, które zastygły jesienną porą, wciąż wyglądają tak samo i trwają niezmiennie w takiej samej postaci...
... a ciemierniki jakoś nie spieszą się do rozwinięcia swoich kwiatów, choć - nie powiem - chętnie bym je ujrzała w całej ich okazałości. Czyżby czuły, że to jeszcze nie ten moment? Że jeszcze nadejdzie niezbyt lubiana przez cały ogród aura? I choć nie są specjalnie wrażliwe na niskie temperatury, także zastygły w jakimś oczekiwaniu na coś lepszego...
Za to krzewy zdecydowanie budzą się do życia... na pierwszej fotce rozwija się już sorbaria, a na drugiej - nie wiem... nie pamiętam, który z tych krzewów wtedy sfotografowałam, ale nabrzmiałe pąki są na nim zupełnie wyraźne :)
Nie lubię teraz samej siebie. Moje pozytywne myślenie wyparowało bez ostrzeżenia, moja radość z codzienności zasnuła się ciemnymi chmurami i nawet nie wiem, co mam pisać, tak szczerze, bo trudno jest wylewać z siebie słowa, kiedy nie lubię siebie samej. I nie będę udawać, że wszystko jest ok.
Wiem, że to się zmieni... wiem, że potrzebuję trochę czasu, żeby oswoić czarne myśli, ale w tym momencie jest, jak jest. Myślę, że jest mi podwójnie ciężko. Kiedy na co dzień myśli się pozytywnie, a wdzięczność jest tym uczuciem, które towarzyszy mi w mojej codzienności niezmiennie, to ten aktualny stan odbieram dubeltowo... Ogromnie źle się z tym czuję, mam wrażenie, że przechodzę teraz jakiś sprawdzian z mojej umiejętności pozytywnego myślenia. Uruchomiłam już swoją wyobraźnię i swoje pozytywne kreowanie rzeczywistości, ale w obecnej sytuacji jest to niezmiernie ciężka praca nad sobą i swoim samopoczuciem... Nawet nie wiem, czy nie ponad moje siły.
Piszę ten post oczywiście etapami, pierwszą jego część napisałam już jakiś czas temu, wiosna wtedy była mi w głowie i wypatrywałam wiosennych znaków na ogrodowych rabatach. Ale niestety, Pan Mróz zagościł znowu między zieleninkami i przyozdobił je na biało. I choć ładnie to wygląda, to trochę serce się ściska, bo wiem, że roślinki tego nie lubią. Kurczą się z zimna, zwijają swoje zielone listki w precelki i nie wyglądają na szczęśliwe.
Ciemierniki nadal nie kwapią się do rozkwitu, a poza tym mam wrażenie, że ściśnięte mrozem skurczyły się jeszcze bardziej....
Igiełki białego szronu wyglądają chyba najlepiej na zeszłorocznych suchelcach i zastygłych jesienią różach :)
A najbardziej mi żal tych tegorocznych świeżych przyrostów, które wyjrzały na powierzchnię z wielką nadzieją na ciepełko ...
... a także pąków magnolii, choć myślę, że te jednak sobie poradzą :)
Mam teraz gorsze dni, nie ukrywam. Mam i będę miała. Ma tu być szczerość, więc będzie. Gdzieś uleciał mój optymizm, a moje kreowanie rzeczywistości schowało twarz w dłonie i spomiędzy jego palców widzę tylko szyderczy uśmiech. Boli mnie on i uwiera.
Ale nic nie poradzę, że jest, bo jest i już. Musi minąć ten czas, muszę uzbroić się w cierpliwość i poczekać, czy te wiadomości będą dobre, czy złe. Głęboko wierzę, że będą dobre, ale z tyłu głowy siedzi gdzieś ta myśl, że może akurat nie? Staram się trzymać tego optymizmu jak mocnego sznura nad przepaścią, ale nie jest to łatwe.
Wyszukuję sobie pocieszajki. Wypatruję też choć krótkiego pobytu gdzieś w słońcu i idealnie byłoby, także w ciepłej morskiej wodzie... muszę, bo zimowe klimaty za oknem deprymują mnie dodatkowo. Potrzebuję teraz tego wyjątkowo, jak nigdy wcześniej. Muszę sprawić sobie jakąś solidną przyjemność... zresztą kiedy, jak nie teraz? Chyba nie ma na co czekać, prawda? Odkładanie radości na później, to nie jest dobre rozwiązanie. Trzeba byłoby mieć tę gwarancję, że to "później" nadejdzie... A takiej gwarancji nikt nam nie da :(
Zakończę to jednak pozytywnym akcentem... a co może być w tej chwili najlepszym pozytywnym akcentem, jak nie pierwsze zapowiedzi nadchodzącego przedwiośnia? W tej chwili nic innego nie przychodzi mi do głowy :)
Dlatego, proszę bardzo... pierwsze ranniki, jak słoneczka, zażółciły się na rabatce. Piękny widok :)
Na dziś to tyle, nie będę więcej smęcić...
Do następnego napisania, kiedyś tam... i wszystkiego dobrego dla Was 💔
Z ogromną przyjemnością przeczytałam twój wpis. Ja też w okresie zimowym jakoś tam funkcjonuję. Jestem jak pół śnięty niedźwiedź, który najchętniej przespał by zimę. U mnie liście krokusów i tulipanów wyglądają z ziemi już w grudniu i tak trwają do wiosny. Pierwszego roku martwiłam się o nie ale one dają sobie radę. Może przez lżejszą zimę? Bo dawniej to siedziały pochowane do końca lutego.
OdpowiedzUsuńRośliny są przyzwyczajone do zimy. Kurczą się, bo to jest ich obrona i praktyczne działanie na spadek temperatury. Moje bodziszki też pokurczone, ale zielone i wiem, że mają się dobrze, tylko tak właśnie radzą sobie z mrozem. Ściskam Cię bardzo serdecznie i życzę dobrych wiadomości :)
OdpowiedzUsuńOj... faktycznie widać po tym wpisie, że ta ponura aura mocno Cię przygniotła... Na mnie pogoda nie ma takiego wpływu, słońca nie jestem jakoś bardzo spragniona, a już na pewno nie takiego upalnego jak w środku lata. Lubię zmienność pór roku i doceniam wszystkie jej przejawy. Natomiast owszem, przy bardzo uciążliwej pogodzie, jak na dworze wiatr, deszcz itd, to szukam sobie miłych zajęć w domu. Jak wiesz, lubię rozmaite prace plastyczne, więc zawsze coś do ulepienia czy namalowania sobie wynajduję :). Ale ostatnio dopadło nas z mężem potężne przeziębienie (wykluczone grypa, covid, rsv, koklusz itp, a jednak kaszel i katar okropne przez dwa tygodnie, u męża z gorączką) - dużą ulgę przynosiły kąpiele w wannie z dodatkiem kilograma jodowanej soli. Puszczamy prysznic do wanny i mamy od razu parówkę. To tak w nawiązaniu do tych kąpieli w ciepłej morskiej wodzie, o których piszesz :). Czuję się już trochę lepiej, ale jakaś jestem po tej chorobie blado-szara, więc pomyślałam o zorganizowaniu sobie serii zabiegów relaksująco-kosmetycznych. Ja wolę we własnej łazience, ale można wybrać się na seans do jakiegoś SPA. W lutym zwykle jeździliśmy na Węgry do ciepłych term, taki tydzień dobrze nam robi (chociaż tam głównie siedzimy w basenach termalnych, jemy pyszne rzeczy i spacerujemy) , ale tym razem choróbsko pokrzyżowało nam plany, więc robimy sobie seanse w domu. Jest więcej czasu na zadbanie o cerę, włosy itd, zrobienie maseczek czy automasażu. W ciągu roku mało uwagi poświęcam kwestiom urodowym, ale jest to jakiś pomysł na czas przymusowego siedzenia w domu. Zabrałam się też za przesadzanie roślin doniczkowych, bo niektóre jakoś źle zniosły czas jesienno-zimowy, więc przyśpieszyłam nieco te zabiegi.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się, Iwonko, wiosna się zbliża wielkimi krokami, ani się obejrzymy jak zacznie się pełną parą ogrodowanie!
Ściskam Cię mocno i pozdrawiam gorąco!
Iwonko co to za czarnowidztwo? Ne pasuje do Ciebie zupełnie. Jakbym mogła to bym Tobą potrząsnęła. Dziewczyno ciesz się tym, co masz. Zdrowie i spokój są najważniejsze, a pogoda zmienna, za kilka miesięcy będziemy narzekać, że nam za gorąco. Może załóż sobie jakiś dzienniczek lub wrzucaj w słoiczek kartki i pisz codziennie jedną rzecz, za którą jesteś wdzięczna danego dnia. Zobaczysz po dłuższym czasie ile się tego nazbiera. Ściskam serdecznie i życzę poprawy nastroju. P.S. Też mam kiepskie samopoczucie, ale pisząc pozdrowienia dla kogoś, uśmiecham się do monitora tak jakbym uśmiechała się do tej osoby.
OdpowiedzUsuńOjej, widzę, że dopadła CIę zimowa chandra.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko się z niej otrząśniesz!
Iwonko Kochana
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten post trzy a może i cztery razy i chyba po raz pierwszy mam problem żeby napisać komentarz bo mam dziwną pustkę w głowie i ciarki na skórze.
Przyzwyczaiłaś mnie do swojego optymizmu, pozytywnego postrzegania świata a teraz Twoje słowa budzą we mnie niepokój:(
Wiem, że to nie zima, krótkie dni czy szarości rozwaliły Twój poukładany świat. Domyślam się na co czekasz i jestem przekonana, że to będzie dobra wiadomość,taka która przywróci radość i tego życzę z całego serca!
Czasami życie wystawia nas na próbę i to jest bardzo trudne doświadczenie ale wiem, że dasz radę. Nie jesteś sama!
Jeszcze trochę i zmieni się wszystko dookoła. Ożyje ógrod, który tylko czeka na cieplejsze dni i więcej słonka.
Zimowe fotki też mają swój urok ale chyba już tęsknimy za kolorami.Jakaś dziwnie długa ta zima...
Iwonko, wspieram Ciebie myślami, przytulam mooocno i przesyłam mnóstwo dobrej energii!!!
Buziaki gorące ❤️❤️❤️
Iwonko, na samym początku ustalmy fakty, czyli: wszystko kiedyś mija - nawet najdłuższa żmija! Trzymaj się tego jak tonący deski ratunkowej, a w międzyczasie bądź dla siebie wyrozumiała, rozpieszczaj się, dogadzaj, ale też nie samobiczuj i nie obwiniaj o to, że masz spadek formy. To nie jest nic złego, ba! To nie jest nic nienaturalnego - jesteś TYLKO człowiekiem, nie wyzutym z uczuć androidem. Bardzo dobrze, że otwierasz się na swoich czytelników i nam o tym tutaj piszesz - jestem pewna, że w tym momencie zaczynają spływać do Ciebie falami dobre i cieple myśli ze wszystkich stron Polski, ale też świata. My, ludzie, potrzebujemy więcej takiej autentyczności w relacjach na co dzień. Wielu ciągle panicznie boi się przyznać, że ma gorszy czas, bo raz: wydaje im się, że wszyscy wokół świetnie sobie radzą z rzeczywistością, a dwa: chcą uniknąć łatki słabeusza czy marudy.
OdpowiedzUsuńJako samozwańcza ciocia dobra rada miałam Ci radzić, żebyś sobie teraz pofolgowała, skoro masz gorsze dni, odpuściła co nieco, ale też może rozważyła jakiś wyjazd w "ciepłe kraje", bo to na pewno pozwoliłoby naładować Ci baterie i z nową energią wkroczyć w marzec, który przecież jest tuż za rogiem!
Nie bardzo wiem, o co chodzi z tymi dobrymi bądź złymi wiadomościami, ale oczywiście przyłączam się do Ciebie i trzymam kciuki, aby wszystko było dobrze.
I choć nie mogę napisać, że doskonale wiem, co odczuwasz, bo ja akurat mam teraz fazę na "doceniam każdy dzień życia i cieszę się nim, nawet jeśli jest bury i ponury, jak teraz", to jednak myślę o Tobie ciepło i smutno mi, że Tobie smutno, i że nie układa się tak, jak powinno.
Pomimo tego, że dzień już znacznie się wydłużył, to jednak szarówka zaraz zacznie zapadać, więc uciekam, bo czeka mnie jeszcze sprzątanie domu, i chciałabym, aby Połówek wrócił z pracy do czystego i pachnącego.
Ściskam Cię mocno i życzę poprawy nastroju, a także samych dobrych wieści i wydarzeń na resztę roku :)