82. Kocia opowieść cz.I
Dzisiaj przychodzę do Was z całkiem nieogrodową opowieścią :) A właściwie, może nie tak całkiem nieogrodową, w każdym razie z roślinkami niezwiązaną, ale z ogrodem już trochę tak, a z pewnością najbardziej związaną z naszym tarasem.
Opowieść podzielę na dwie części, a to tylko z uwagi na ogromną ilość zdjęć, które chciałam Wam pokazać, a nie umiem zrezygnować z żadnego z nich :)
Tym bardziej, że opowieść tę da się bez problemu podzielić na dwie części z uwagi na dwa pokolenia, których ta historia dotyczy.
Rzecz będzie o kotach... I to nie o naszych kotach, bo takowych nigdy w naszym domu nie było, ale o wioskowych, przysposobionych, które się przypałętały i pokochały nas z wzajemnością. Historia działa się dawno, zaraz po wybudowaniu przez nas naszego domu, więc jakieś około 11 lat temu. Toteż bardzo proszę o wybaczenie byle jakiej jakości niektórych zdjęć, bo jeszcze wtedy nie przykładałam do tego większej wagi, no i sprzęt uwieczniający te chwile też był trochę gorszego gatunku, niż dzisiaj :)
No dobra, ale do brzegu... :)
Zaczęło się wszystko od jednej wioskowej, czarnej kotki, która zaglądała na naszą budowę i zaprzyjaźniła się szczególnie z moim mężem, który zwierzęta bardzo lubi, zresztą z wzajemnością. Zaczął ją oczywiście dokarmiać, no a ta - wiadoma rzecz - zaczęła nas odwiedzać coraz częściej. Nawet jakoś tak utyła trochę, wydawało nam się, że to na tych naszych dobrociach... życie pokazało jednak, że z całkiem innego powodu :)
Pewnego pięknego dnia stałam sobie przy tarasowym oknie, patrzyłam na wprost, na widoczne z naszych okien pole i... zamurowało mnie. Zawołałam szybko męża i cóż ujrzały nasze oczy??? Prosto z pola, w stronę naszego domu kroczyła "nasza" kotka, a za nią sznureczkiem toczyły się 4 małe, puchate kuleczki :)
Oczywiście, przyprowadziła te kuleczki do nas, no bo gdzieżby indziej? Idzie się tam, gdzie dają dobrze jeść :) Zaznaczam tylko, że to co dzisiaj nazywam tarasem było jeszcze wtedy jedynie wylaną betonową płytą, dlatego mogły tam bezkarnie jeść, chlapać i śmiecić ile wlezie :) No ok, to teraz kilka fotek tych puchowych cudaków. Na dzień dobry dostały grochówkę, bo akurat była ciepła :)
Jak widać na załączonych fotkach, przybyły do nas 4 milusie stworzenia. Dwa czarne (jeden o zielonych oczach, drugi o niebieskich), białasek i ostatni o prążkowanym, tygrysim umaszczeniu :)
Widać, że były głodne, wsuwały tę grochówkę, aż miło :)
Od razu dla ścisłości wyjaśnię, że dwa z nich dostały od nas swoje imiona. Te dwa czarne, dopóki nie spojrzało się im w oczy, były nierozpoznawalne, toteż pozostały "czarnymi". Białasek był po prostu Białaskiem, a kulka o tygrysim umaszczeniu, najbliższa mojemu sercu, została Tajgerem :)
Nie wiem, czyja była kocia mama. Zabierała te swoje dzieci i na noc szły gdzieś w stronę wsi, z pewnością na nocleg. Ale już od rana zjawiały się u nas i praktycznie cały dzień przebywały w ogrodzie, a najczęściej na naszym tarasie :)
Tu, na poniższych fotkach są już trochę większe.
Tak się nauczyły, że czekały na podanie śniadania jeszcze zanim my zjedliśmy swoje. Gromadziły się ściśnięte przy tarasowych drzwiach i czekały, kto też tam dzisiaj pierwszy zjawi się z pełną miską :)
A potem były wyścigi, kto pierwszy wsadzi nos do michy :)
Kocim zabawom i wygłupom nie było końca. Mogłam godzinami oglądać, jak dokazują, razem śpią, jedzą i się bawią :)
Potrafiły też spory czas przesiadywać na okiennym parapecie, grzejąc się w słonecznych promieniach.
Po jakimś niedługim czasie nasz betonowy taras był już tak usmarowany i ochlapany kocim jedzeniem, że mój przedsiębiorczy mąż zrobił naszym przybłędom "kocią stołówkę", która stanęła niedaleko naszej wewnętrznej drogi, obok domu i od tamtej pory kociaki grzecznie chodziły tam jeść :)
Zwierzęta wyczuwają ludzi im przyjaznych. Tym sposobem koteczka trafiła do Was, ludzi o dobrych i wrażliwych sercach. Niewielu ich jest teraz. Kociaki są piękne i jak tu nie miziać, przytulać. Mają na człowieka dobry wpływ. Czytałam kiedyś obszerny artykuł o tym, iż są kocimi terapeutami. Potrafią wskazać dolegliwość i uchronić przed depresją. Mimo, że chodzą własnymi drogami zaprzyjaźniają się z ludźmi. My też mieliśmy takie samo zdarzenie w naszym ogrodzie, ale z czterech pozostała tylko jedna koteczka. Przygotowałam nawet post o nich, ale czeka do opublikowania. Dobrze, że nas jeszcze trochę zostało. Pozdrawiam serdecznie:):):)
OdpowiedzUsuńPrzyznam Ci się Janeczko, że przed tym zdarzeniem nigdy wcześniej nie miałam bezpośredniego kontaktu z takimi małymi kociakami, więc było to coś cudownego. Miziałabym je bez przerwy, ale się nie dało, bo one zbyt żywe były, żeby długo siedzieć na rękach, nie chciały :) Koty są mądre i wyjątkowe, to już wiem... Och, już jestem ciekawa tego Twojego postu o kocich perypetiach :) Pozdrawiam Cię cieplutko :)
UsuńWspaniała opowieść o kociej rodzinie i dobrych ludziach jakimi jesteście. Mam od dwóch miesięcy kociczkę i sprawia mi wiele radości. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńTo wspaniałe Alu, że masz możliwość przebywania w swoim domu z kotkiem. To są takie wspaniałe zwierzęta :) Ściskam Cię mocno <3
UsuńPrzeczytałam od deski do deski. Ciekawa historia. Chętnie przeczytam dalszy ciąg. To na pewno było niesamowite przeżycie gdy przyprowadziła te pierwsze kotki.
OdpowiedzUsuńBędzie dalszy ciąg, wciąż robię porządek w zdjęciach, żeby je chronologicznie poukładać :) To przeżycie było niesamowite, ale moment, w którym zobaczyliśmy u nas jej kolejne dzieci, to dopiero był wstrząs połączony ze śmiechem :)
UsuńBardzo fajna historia! Zaczelo sie od jednego kotka a tu prosze ,macie wesolo! :) Pozniej zaczna przychodzic "wnuki" :D
OdpowiedzUsuńMilo mi, ze jestem na Twojej adwentowej liscie, dziekuje bardzo! ♥
Pozdrawiam i czekam na ciag dalszy :)
Dalszy ciąg będzie niebawem, Kasiu. Sama fajnie wspominam ten nasz "koci" czas :)
UsuńPiękna historia :) ciekawa jestem jej ciągu dalszego. Miło się na zdjęcia patrzy, od razu człowiek się uśmiecha.
OdpowiedzUsuńTo prawda, widok takich puchatych kuleczek od razu wywołuje uśmiech na twarzy :)
UsuńIntuicja kociej mamy doskonale się sprawdziła. Wiedziała, do kogo przyprowadzić swoje kocięta :)
OdpowiedzUsuńTak, wiedziała już, że nie damy im zginąć :)
UsuńI ja przeczytałam od dechy do dechy. Zdjęcia wyszły bardzo fajne. Zauważyłam też, że te Twoje kotki są niezwykle fotogeniczne. Umiesz opowiadać nie tylko o ogrodzie, moja Droga. Też jestem ciekawa dalszego ciągu. Kilka dni nie było mnie u Ciebie. Sorki, miałam nieoczekiwane zawirowania domowe (taki mini remoncik). Trochę to trwało, ale już jest OK.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie... i miłego wtorku...
Takie mini remonciki zawsze kojarzą mi się z jakąś domową awarią albo z czymś w tym rodzaju :) Więc to chyba dobrze, że już jest ok. Kotki rzeczywiście fajnie się fotografuje pod warunkiem, że nie uciekają i nie są płochliwe. Te, na szczęście, nie były :)
UsuńZgadłaś, jedna rura pękła a druga zapchała się. Tak czasami jest w wiekowych kamienicach. Nie powiem, pan hydraulik trochę się nagłówkował. Przy okazji dowiedziałam się, jak to jest bez wody. Znowu, starym zwyczajem wpadłam do Ciebie pogapić się na kociaki. Naprawdę urocze.
UsuńMiłego dnia życzę...
Dziękuję, Polonko. Ja też na kociaki mogę się gapić godzinami. I dobrze, że masz już wodę, bez tego ani rusz... :) Pięknego jutrzejszego dnia.
UsuńNiesamowita historia :) Czekam na ciąg dalszy! U nas też swego czasu gościło kilka kocich przybłędów. Kiedy osiedla się rozbudowało dzikie koty zniknęły. A może się po prostu udomowiły ? :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Myślę, że dzikie koty rzadko się udomowiają. Prędzej chyba zmieniają teren swoich kocich działań albo źle kończą, niestety...
Usuńjakie cudowne zdjęcie:) ja jestem kociara :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :) Ja też :)
Usuńmy dokarmiamy bezdomniaki:) 3, a porywach do 5 xd
UsuńTo cudownie, nie powinny chodzić głodne...
UsuńPiękna kocia opowieść i fajne zdjęcia :)))
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, Lusi. Zapraszam, jak już będzie druga część :)
UsuńŚliczne są te maleństwa, ale się wam rodzinka szybko powiększyła
OdpowiedzUsuńPowiększyła się w ekspresowym tempie :)
UsuńWspaniała kocia opowieść i zdjęcia. Zwierzęta wiedzą do kogo przyjść i jak potrzebują pomocy, to "proszą" o zainteresowanie. Moja babcia miała nieco podobną historię. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pochwałę. "Nasza" kotka dobrze wyczuła, że na nas może liczyć :)
UsuńCudna historia... Kocia mama wiedziała, gdzie idzie... Mówią, że koty wędrują tam gdzie dobrzy ludzie, jeść dadzą, dom... Piękna historia i to co później się działo. Niesamowite są kociaki, wszystkie słodkie, a jak się super bawią w swoim towarzystwie... Koty mają to coś, co sprawia, że trudno im się nie oprzeć. Czekam na kolejną część tej niesamowitej historii...
OdpowiedzUsuńTak mówią i myślę, że trochę racji w tym jest, że zwierzęta nie pójdą tam, gdzie nie są lubiane :) Małe kociaki są przesłodkie, mogłabym godzinami patrzeć jak się bawią i rozrabiają. Niezły ubaw był z nimi :)
UsuńKociaki są cudowne. Ja kiedyś zdecydowanie byłam bardziej fanką psów ale odkąd w pracy są kotki to i koty bardzo polubiłam :) Cudne małe urocze kociaki :)
OdpowiedzUsuńHistoria cudna❤️
Pozdrawiam serdecznie
Ja odkąd pamiętam to kociarą byłam, choć w dzieciństwie w domu były psy. Kociaki są wspaniałe, zwłaszcza takie maluchy, jak u nas były. Tylko tulić i całować :) Pozdrawiam Cię również bardzo serdecznie :)
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńZawsze byłam kociarą i zawsze w domu był jakiś kot. Nie przeszkadza mi to kochać wszystkich kotów jakie spotkam na swojej drodze ^^ To cudowne zwierzaki, jestem nimi oczarowana, zawsze mnie rozczulają i poprawiają humor :) Świetny wpis, naprawdę i te zdjęcia! Słodkie pyszczki :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Też przepadam za kotami. Są takie mądre i zawsze imponowała mi ich indywidualność :) Rzeczywiście potrafią i rozczulać i jednocześnie poprawiać humor. Mam nadzieję, że te z drugiej części też przypadną Ci do gustu. Uściski Klaudio <3
UsuńUrocza historia:) U nas też buszują wioskowe kociaki ale nie za bardzo mnie to cieszy bo wciąż po nich sprzątam. No i jestem psiarą:) Serdeczności Iwonko.
OdpowiedzUsuńTe "moje" jakoś niespecjalnie śmieciły, Ewo. Ale teraz to i tak jest już historia :) Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za wizytę...
UsuńOjejku jaka to świetna historia :D widać, że dobrych ludzi mamusia kocia wybrała, wiedziała gdzie będzie bezpiecznie - bo przecież niektórzy robią krzywdę kotkom. A tutaj przyszła w zaufaniu. Piękne koteczki, trudno powiedzieć, który bardziej wyjątkowy. Czekam na cześć drugą historii. Asa stołówka mnie rozczuliła! :)
OdpowiedzUsuńTak mówią, że koty wybierają miejsca, gdzie wiedzą, że nie stanie im się krzywda :) A druga część będzie, oczywiście :) Dziękuję za wizytę i zapraszam ponownie...
UsuńIwonko
OdpowiedzUsuńWiem, że się powtarzam ale Twoje posty czytam z ogromną przyjemnością.
,,Koci,, post przeczytałam na jednym oddechu,z uśmiechem na twarzy:)
Przypomniał mi się ten czas, kiedy mieliśmy 12 kotów a wszystko dlatego, że przychodziły do nas a dzieci je przygarniały.
Wszystkie miały imiona i były kochane.
Razu pewnego a był już wieczór, przyszła sąsiadka z kotkiem na rękach i mówi, że chyba koteczka nam się zgubiła i płacze u niej w ogrodzie. Zabraliśmy kicurkę a potem się okazało, że to nie nasza,tylko kolejna:)
Ale została oczywiście.
Czekam na ciąg dalszy Twojej opowieści i serdecznie pozdrawiam:)
Dziękuję pięknie za te pochwały. Twoja kocia opowieść też słodka i to jeszcze z jakim pozytywnym zakończeniem :) Zapraszam na dalszy ciąg, który oczywiście nastąpi i również pozdrawiam Cię serdecznie :)
UsuńZ miłą chęcią przeczytałem ten wpis. Było to dosyć interesujące. Przepiękne są te kociaki. Masz dobre serce i dużą empatię do zwierząt. Sprawiasz, że ten świat jest lepszy, kiedy dbałaś o te kotki. Za to Cię cenię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie 🤗💕
Patryk
Dziękuję Ci za te miłe słowa i cieszę się, że Ci się podobało. Zapraszam Cię Patryku ponownie.
Usuń