173. Cieszyn, Ogrody Kapias i... Maminek
Przygotowałam sobie zdjęcia do tego wpisu i wyszło mi ich tyle, że nikt normalny nie dałby rady tego spokojnie obejrzeć. Może dlatego, że w wielu miejscach byłam w miniony weekend i wielu zdjęć się dorobiłam.
Segregacja zajęła mi sporo czasu. I tak nie umiałam się zdecydować, żeby zostawić tylko tyle, ile z reguły wstawiam w jednym poście, dlatego zostało ich sporo więcej. Ale i tak był to żmudny i trudny proces, bo wiele zdjęć z tego weekendowego wypadu mi się podoba i wiele z nich pokazuje co robiłam, co widziałam i jakie przeżycia mi towarzyszyły :) No trudno, jest ich sporo, więc zaczynajmy.
Moja dzisiejsza opowieść, to relacja z trzech różnych miejsc... tak naprawdę byłam w czterech, ale jedna z nich to wizyta u przyjaciół, więc tej relacjonować nie będę, bo trochę siedzieliśmy u nich w domu, a właściwie w pozostałe miejsca jeździliśmy razem z nimi. Pogoda na szczęście dopisała nam ponownie, koniec października okazał się bardzo łaskawy. Piszę "nam", ponieważ na tę wyprawę, w przeciwieństwie do poprzedniej, wybrałam się razem z mężem. Nasi przyjaciele są naszymi wspólnymi przyjaciółmi, więc tym razem nasze wędrowanie i zwiedzanie odbywało się w czwórkę :)
Dlatego tym razem będzie trochę chaotycznie i nie po kolei, bo na koniec zostawiłam prawdziwy smaczek, który właściwie miał miejsce na początku naszej wyprawy, ale to prawdziwa niespodzianka, więc siłą rzeczy musi zostać na słodki koniec :)
Jak już wiecie lubię zacząć czymś miłym dla oka. Tym razem niech będzie to ogrodowy bukiet, który wyczarowałam na cmentarz. Wszystkie składniki z mojego ogrodu :)
Mam nadzieję, że Wam się podoba :)
A dzisiejszą opowieść zacznę od środka, czyli od wizyty u naszych przyjaciół. Znaleźliśmy się razem z mężem w południowej części Polski i pierwszym miejscem, do którego zabrano nas na zwiedzanie, był Cieszyn.
To bardzo urokliwe miasteczko, takie z duszą i typowym klimatem małych miasteczek. Malowniczy Rynek i wąskie uliczki z odrestaurowanymi kamienicami robią bardzo pozytywne wrażenie. Pospacerowaliśmy, pooglądaliśmy, nacieszyliśmy oczy :)
Oczywiście przeszliśmy też na czeską stronę... koniecznie trzeba było przypomnieć sobie smak czeskich knedliczków i spróbować tamtejszego piwa :)
A na powrocie połechtać podniebienie czymś wykwintnym :) Ja zażyczyłam sobie lody z czekoladą i syropem wiśniowym.
I nie byłabym Panią Ogrodową, gdybym na tych cieszyńskich uliczkach nie zwróciła uwagi na takie piękne kwiatowe i kapuściane dekoracje...
Tak spędziliśmy sobotę... a w niedzielę nie było innej opcji, tylko podjechać do Ogrodów Kapias w Goczałkowicach. Być tak blisko tego miejsca i nie zajrzeć w te piękne zakątki, to dla miłośników ogrodów tak, jakby być w Rzymie i nie zobaczyć papieża :)
Tym bardziej, że pogoda znowu nie zawiodła. Słońce grzało jeszcze tak mocno, że spokojnie można było zdjąć ciepłe okrycia i delektować się prawie gorącymi, słonecznymi promieniami.
Co do Ogrodów... nie umiem chyba znaleźć odpowiednich słów, aby opisać swój zachwyt nad tym miejscem. I uwierzcie, wcale nie trzeba być ogrodnikiem, ani nawet specjalnym miłośnikiem roślin, żeby zachwycić się tym wszystkim, co tam zostało stworzone. Mnóstwo wspaniałych roślin, skomponowanych w strefach tematycznych, umiejscowionych w sposób bardzo przemyślany i architektonicznie doskonały. Ogród Japoński, Włoski, Angielski, Skandynawski, to tylko niektóre z tematycznych zakątków. Do tych zielonych wspaniałości dołożono świetną, ogrodową architekturę w postaci ceglanych murków, luster, mostków, schodków i różnych innych elementów, które zachwycają i sprawiają, że chce się tam spacerować, patrzeć i podziwiać.
Nie jestem w stanie pokazać Wam wszystkiego, co widziałam i co sfotografowałam. Tam po prostu trzeba pojechać i zobaczyć to na własne oczy :)
I kilka roślin, które szczególnie zapadły mi w pamięć i zostały w sercu :)
Oraz zielony labirynt, w którym naprawdę można się zgubić...
A także kapeluszowa aleja :)
Pozowaliśmy też razem z mężem w drzwiach Domku Hobbita...
ale potem nas zamknięto i nie mogliśmy się wydostać 😄😄😄
Te cudowne okoliczności przyrody były wspaniałą okazją do zrobienia sesji fotograficznej. Wprawdzie amatorskiej, ale i tak uważam, że niektóre z tych fotek wyszły zupełnie przyzwoicie, patrząc na fakt, że nikt z nas nie zna się na takich profesjonalnych sesjach :)
Więc oczywiście trochę Pani Ogrodowej w objęciach słonecznych promieni, na tle cudownych, zielonych, ogrodowych zakątków...
A także złapana na wyszukiwaniu obiektów godnych sfotografowania...
oraz na fotografowaniu :)
A poniżej sesja lustrzana wśród przepięknych traw 😀
Uff, mam nadzieję, że przebrnęliście przez te moje wynurzenia oraz przez wszystkie fotki i że z tego powodu nie rozbolała Was głowa :)
No to teraz końcowy smaczek i właściwie największa atrakcja tego mojego wyjazdu. Może nie atrakcja, bo to chyba nie jest odpowiednie słowo... bardziej emocja, przeżycie, wzruszenie i doznanie.
Kochani, blog prowadzę od 2021 roku. I w ciągu tych trzech lat miałam ogromną przyjemność zawrzeć już trzy "blogowe" znajomości. To znaczy poznać osobiście trzy wspaniałe kobietki prowadzące swoje blogi... Kasię, Agnieszkę i Monikę 💕
Za to tym razem, jadąc tam, gdzie ostatnio byłam, miałam akurat po drodze do Maminka. Maminek prowadzi dwa blogi: Maminek kulinarny i Maminek z aparatem fotograficznym.
Oczywiście już dawno byłyśmy umówione na tę wizytę, ale pierwsze nasze spotkanie ja musiałam odwołać z uwagi na swoją chorobę, dlatego to nasze oczekiwanie na ten wspólny pierwszy raz, było pełne emocji, powstrzymywanej radości i szczęścia. Szkoda, że nie mam sfilmowanego momentu, kiedy w końcu dotarłam pod Maminkowe drzwi i mogłyśmy się uściskać i spojrzeć sobie w oczy tak normalnie, na żywo, a nie tylko wirtualnie :)
Maminek, czyli Marynia, jest przekochaną, przesympatyczną i przecudowną osóbką, pełną ciepła, radości i pozytywnych iskierek w oczach. Właściwie wiedziałam, że tak będzie, bo już wcześniej często gadałyśmy przez telefon i potrafiłyśmy przegadać godzinę o wszystkim i o niczym :) Dlatego specjalnie mnie nie zdziwiło, że od razu złapałyśmy wspólny, pozytywny vibe. Co więcej... w czwórkę, razem z naszymi połówkami, mieliśmy tak wiele wspólnych tematów, że ta zaplanowana na godzinkę wizyta minęła nie wiem kiedy i jeszcze, zanim od nich wyszliśmy, już czułam ogromny niedosyt. Nie będę wchodzić w szczegóły naszych rozmów i w tematy konwersacji, ale okazało się, że mamy więcej wspólnego, niż przypuszczaliśmy i nawet nasi mężowie przemieszczali się kiedyś w tych samych miejscach, tylko że bardzo, bardzo dawno temu. No cóż, co ma wisieć, nie utonie... jestem pewna, że takie spotkania jeszcze na nas w przyszłości czekają.
Wyszliśmy od Maminków obładowani prezentami i ciągle w wielkim szoku, że są jeszcze tacy ludzie, którzy potrafią być tak sympatyczni, wspaniali i tak bezinteresowni. A wyjechałam stamtąd pełna emocji, pozytywnych doznań i z nieschodzącym bananem na ustach :) Miałam takie wrażenie, że jakbym poprosiła Marynię, żeby mi odstąpiła kawałek swojej wątroby, to ona zrobiłaby to bez wahania. Wiem, żartuję, ale próbuję w ten sposób pokazać, jakim człowiekiem jest Marynia i jakie dobre i szczere ma serce 💓
Maminku, wiem że będziesz to czytać. Więc wiedz o tym, że jesteś zupełnie wyjątkową osobą i że jestem pewna, iż to nasze spotkanie, mimo że pierwsze, nie było ostatnie :)
A poniżej Maminek-Marynia z Panią Ogrodową :)
To wszystko na dziś, kochani. Myślę, że w miarę szybko tu wrócę, bo wciąż mam jeszcze do pokazania październikowe zdjęcia ze swojego ogrodu. Więc siłą rzeczy wskoczą na blog już w listopadzie, ale nie chciałabym, żeby to opóźnienie w publikacji było jakieś ogromne.
Dlatego do zobaczenia niebawem...
Me gustaron los jardines que mostraste y me alegro que tus paseos hayan sido geniales. Te mando un beso.
OdpowiedzUsuńMe alegro mucho que te haya gustado todo :)
UsuńGracias por tu lindo comentario y un saludo.