Polecane posty

23. Kto nie kocha sierpniowych wieczorów?

Nie wiem jak Wy, ale ja kocham sierpniowe wieczory.

Zazwyczaj jest wtedy cieplutko, powietrze pachnie czymś nieuchwytnym i nieokreślonym, w ogrodzie jest jakoś tak tajemniczo, a nad głowami rozpościera się niebo, najczęściej gęsto usiane gwiazdami. Fakt, dzień nie jest już tak długi jak np. w czerwcu, ale ma to swój specyficzny urok. 

Lubię tę sierpniową tajemniczość i nieprzewidywalność. Zapachy ogrodu zaskakują, a światło rzucane przez księżyc nadaje mu dodatkowej czarownej baśniowości i rajskiej magii. Lubię sobie wtedy usiąść na tarasie i patrzeć... patrzeć...

Wszystkie szelesty dochodzące z pobliskich krzewów, to tylko dodatkowa atrakcja i powód do gęsiej skórki :) Ale rokrocznie czekam na te letnie wieczory, zwłaszcza te sierpniowe. Cóż, to takie moje małe ogrodowe dziwactwo :)

A żeby choć trochę przybliżyć Wam to, co próbuję tu jakoś opisać, pokażę kilka fotek z takiego sierpniowego wieczoru 2017 roku. Noc była wtedy księżycowa...







Może ktoś jeszcze pamięta, jak pisałam o mojej ogrodowej pergoli, gęsto obrośniętej rdestem Auberta, którego już nie ma (post tutaj). Obiecałam wtedy, że w odpowiednim momencie opowiem, jak doszło do tego, że już nie ma go w moim ogrodzie. Przypomnę tylko, że tak wyglądała zarośnięta pergola w 2015 r.


Ten rdest to bardzo ekspansywna roślina. W krótkim czasie urósł tak, że ta dosyć solidna pergola ledwo go utrzymywała. W czasie którejś mocnej wichury, a takich u nas ostatnio nie brakuje, pergola zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć, kiwać się na boki i niechybnie groziła przewróceniem. Podjęliśmy wspólnie z mężem decyzję o likwidacji rdestu, nie przemyśleliśmy do końca faktu, że nawet taka w miarę solidna pergola, nie jest odpowiednia do utrzymania jego ciężaru i musimy to zrobić zanim dojdzie do jakiejś nieprzewidzianej roślinnej katastrofy i pergola wyląduje na przykład na czyjejś głowie :)

No i... ufff, nawet dziś ciężko mi o tym pisać, bo... Ok, umowa była inna, był piątek, mieliśmy to zrobić razem z mężem w czasie weekendu, miałam plan na to, jak po kolei ogołocić krzew z poszczególnych gałęzi i w finale dojść do grubego pnia i do korzeni, a potem do całkowitego usunięcia krzewu. Ale mój "wyrywny" mąż nie chciał czekać, zabawił się w Zosię Samosię i zabrał się za samodzielne ścinanie krzewu w piątkowe przedpołudnie, kiedy ja byłam jeszcze w pracy. Nie będę się rozpisywać, co się stało, bo jeszcze dziś mam gęsią skórkę, jak sobie tylko przypomnę wszystkie te wydarzenia, ale napiszę tylko, że może gdybyśmy to robili razem lub w innym, zaplanowanym wcześniej czasie, nie doszłoby do tych okropnych wydarzeń. Mąż wziął piłę i zaczął ścinać krzew przy grubych gałęziach na samym dole. Ktoś przechodził akurat naszą drogą, mąż na chwilę odwrócił wzrok, piła wciągnęła rękawicę, którą miał na dłoni i... No, możecie sobie wyobrazić co było dalej. Przecięta tętnica, morze krwi, pogotowie, szwy, uszkodzone nerwy i ja... galareta trzęsąca się ze strachu, przejęcia, jadąca na złamanie karku prosto z pracy do szpitala w pobliskim miasteczku. Ach... nawet nie chcę ponownie wracać do tych wspomnień :)

Ok, co było, to było, trochę czasu minęło od tamtych dni, choć nie pozostało to tak całkiem bez echa, bo mąż czasami odczuwa dolegliwości spowodowane tym niefortunnym zdarzeniem, ale żyjemy oboje i to jest najważniejsze 😃

No to chyba wystarczy tego przynudzania na dziś, na następny raz obiecuję kilka weselszych i bardziej pozytywnych opowiastek z mojej ogrodowej przeszłości. Coraz bardziej zbliżamy się w moich wspomnieniach do obecnych czasów i z tego bardzo się cieszę, bo wraz z nadejściem wiosny chciałabym być na bieżąco i pokazywać Wam co tam też w mojej ogrodowej trawie piszczy. Więc muszę się trochę streszczać, toteż następny post będzie niebawem. Tymczasem... do miłego 💗💗💗



Komentarze

  1. W komentarzu powiem tylko tyle, że miałam sama wiele lat temu podobne zdarzenie i o mały włos nie straciłam dłoni. To był rok 1987 ... Nawet mam gdzieś zdjęcie, jeszcze analogowe. Ech... Na szczęście też wszystko dobrze się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, takie zdarzenia pozostają w pamięci na całe życie i bywają traumą wieczną. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło :)

      Usuń
  2. Czekam z niecierpliwością na ciepłe, letnie wieczory. W sierpniu dodatkową atrakcją jest cudownie rozgwieżdżone niebo. Siedząc na tarasie mogę patrzeć godzinami na nie i rozświetlone samoloty. Szkoda, że tak zakończyła się przygoda z rdestem. Dobrze, że szczęśliwie się zakończyło. Pozdrawiam Was serdecznie:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, ja też czekam... Siadam wtedy na tarasowym schodku i patrzę przed siebie na zanurzoną w ciemnościach zieleń albo obserwuję niebo, bo tam ciągle tyle się dzieje :) Często wypatruję też Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w sierpniu jest pięknie widoczna na niebie :)

      Usuń
  3. Te letnie wieczory sa wspaniale, oh jak mi ich brakuje ... A co do tego przykregp wypadku, mialam bardzo podobna sytuacje ,kiedy moj szwagier chcial zrobic dla mnie lustro w drewnianej oprawie. Cos gdzies cial , gdzies jakims nozem przy tym dlubal i nagle mnie wola ,zebym mu pomogla. Reka rozcieta zaraz przy nadgarstku, coz trzeba bylo dzwonic po pogotowie, zeby to szyli,ale tez wielka kaluza krwi i ja trzesaca sie jak galareta :O

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli wiesz, co wtedy przeżyłam :) Jeszcze dziś, jak o tym pomyślę, mam znowu ciarki przerażenia. Na szczęście czas łagodzi trochę te przykre wspomnienia. Dziękuję Ci za odwiedziny i pozdrawiam Cię cieplutko :)

      Usuń
  4. Wspaniale prezentuje się Twój ogród w wieczornym świetle. Pozdrawiam :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Pozdrawiam Cię również i zapraszam ponownie :)

      Usuń
  5. O matulu, ale się wydarzyło... Ogród pięknie wygląda wieczorową porą, wiem co czujesz bo i ja uwielbiam sierpniowe, chłodne już troszkę wieczory w ogrodzie... Ale ten wypadek, aż się wystraszyłam... Ach Ci faceci... Ja zrobię sam, zaoszczędzę ukochanej roboty. Skąd ja to znam... Mój mąż kiedyś zrobił dokładnie to samo i... Poszło... Eh.. Na szczęście szczęśliwie to się zakończyło.pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście, że to wszystko się tylko tak skończyło. Wprawdzie do dzisiaj mąż odczuwa jeszcze skutki tego zdarzenia i jeden palec ma nieczynny przez uszkodzony nerw, ale to i tak dobrze. Mogło być znacznie gorzej :(

      Usuń
  6. Sama nie wiem czy ładniej twój ogród wygląda w dzień czy w nocy :D Na pewno obie wersje są piękne i wyjątkowe.

    Zapraszam również do mnie.
    Blog ♥
    Instagram

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, ja też go lubię o każdej porze dnia i nocy :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Napisz do mnie

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Copyright © Pani Ogrodowa